14.10.2018

ks. Jan Twardowski

O uśmiechu w kościele

W kościele trzeba się od czasu do czasu uśmiechać

do Matki Najświętszej, która stoi na wężu jak na wysokich obcasach

do świętego Antoniego, przy którym wiszą blaszane wota, jak murzyńskie maski

do skrupulata, który stale dmucha spowiednikowi w ucho jak w pompkę

do mizernego kleryka, którego karmią piersią teologii

do małżonków, którzy wchodząc do kruchty pluszczą w kropielnicy obrączki jak złote rybki

do kazania, które się jeszcze nie rozpoczęło a już skończyło

do filozofa, który trzyma w bezradnych rękach kalafior swego mózgu

do moralisty, który nawet w czasie adoracji chrupie kość dogmatu

do dzieci, które się pomyliły i zaczęły recytować: Aniele Boży nie budź mnie

niech ja najdłużej śpię

do nasrożonego biskupa, który siedząc na tronie prostuje swoje nerwy

do zakochanych, którzy porozkręcali swoje serca na części czułe

do egzystencjalisty, który jak rudy lisek przenosi samotność z jednego miejsca na drugie

do łzy, która biega od konfesjonału do konfesjonału jak oswojona myszka

nawet do śmierci, jak nieomylnej wskazówki na zegarze

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz