16.08.2018

 Roman Brandstaetter

    "Kuszenie na pustyni."
    fragment z "Pieśni o moim Chrystusie"
     

I

Człowiek codziennie wychodzi na pustynię
I nie zna granic tej pustyni.
I codziennie kuszony jest człowiek,
I nie zna granic tej pokusy.
I codziennie walczy ze złem,
I nie zna granic tego zła.


    II

    Jestem na pustyni,
    Na szczycie góry Dżeb-El-Rab,
    W kręgu pokusy i nienasycenia.
    Czytam księgi mądrości,
    Napisy na stożkach Niniwy,
    Tablice Marduka
    I potrójnie zapisane palimpsesty.
    Nie mogę zasnąć. Fruwające nade mną
    Nagie kobiety, owinięte
    W rzekę swoich włosów
    Jak w prześcieradła,
    I silni mężczyźni
    W kłębach cyklonu.
    Wolę wierzyć w obecność
    Dwóch bogów: dobra i zła,
    Niż w jednego Boga,
    Który w imię dobra
    Czyni zło.
    Manichejska modlitwa
    Nie przynosi mi ulgi.

    Fosforyzująca bogini z Dżeb-El-Rab
    Położyła na stole proszek morfiny.

    Nie chcę już więcej słyszeć przypowieści
    O martwych rodach, szczepach i plemionach,
    Ani o laskach pasterskich zatkniętych
    W pustynnym piasku. Asyryjska rzeź
    Trwa nieustannie.

    Podchodzę do okna.
    Widzę rozległe królestwa,
    Przez które ciągną karawany
    Bezsilnych i zmęczonych wartości.

    Niechaj trwa tez wieczór pustynny.
    Pragnę być sam z moim zwątpieniem
    I demonami
     

III

Uderzam w struny harf,
Lecz wszystkie melodie brzmią fałszywie.
W pływających ogrodach ludzie od wieków,
Uśmiercając stare zło, tworzą nowe. Boli mnie
Wzajemna wrogość ziemian
Nie pogodzonych z losem. Podnoszę czoło
Znad ziemi, ale ten gest buntu
Przeciw ugorom nie jest dowodem
Mojej zgody ze żyznym niebem.

Wszyscy żyjemy obok siebie
Jak ogień i woda,
Płonąc i sycząc.
Pomieszały się nasze mowy,
A nasze ręce,
Wzywające pomocy,
Są niezrozumiałe
Jak kabalistyczne znaki
Pomiędzy brwiami mędrca,
Wywołującego ze środka koła
Postać Azazela.
Ten wieczór jest jądrem pustyni,
Stolicą drapieżnych zwierząt
I zaczajonych do skoku tygrysich aniołów.
Od jednych pragnę uciec,
Do drugich pragnę dążyć,
Ale nie umiem zdobyć się
Ani na rezygnację 
Ani na decyzję.

Niechaj trwa tez wieczór pustynny.
Pragnę być sam z moim zwątpieniem
I demonami


    IV

    Gorzka jest prawda jak migdał,
    Który staram się rozgryźć. Smak goryczy
    Jest dowodem jej nieskazitelnej autentyczności.

    Kusi mnie myśl o ateizmie
    I kusi mnie myśl o pustyni Dudael,
    Gdzie spoczywają kości Azazela
    I kraczą kodeksy Henocha.
    Zaczynam wierzyć, że nie ma nagrody
    Za dobre uczynki i kary za grzechy,
    Że wszystko jest przypadkiem,
    Że Bóg jest tak samo bezlitosny i bezsilny
    Jak ja.

    Kusi mnie myśl o powszechnej negacji
    I kusi mnie myśl o powszechnym szaleństwie.
    Dlatego gdy przyszły do mnie kości Azazela,
    Zamieniłem moje kamienie w chleb,
    A potem skoczyłem ze szczytu świątyni
    W dolinę Cedronu, w sieć,
    Którą rozciągnęli pode mną
    Cyrkowcy w szkarłatnych frakach,
    A potem złożyłem im pokłon
    I panowałem
    Nad królestwami ziemi.
    Uczyniłem to wszystko, ponieważ
    Pragnąłem dowodów mojego istnienia
    W godzinę pokusy.

    Albowiem prawdą jest,
    Że nie dążę do Boga,
    Ale chcę być bogiem,
    Śniadym jak noc z kości słoniowej.
    Unoszę się w powietrzu
    W obłokach jelonków.
    Moje czoło jest tablicą przykazań,
    A moje ręce są siedmioramiennymi świecznikami.
    Wśród śpiewu ryb, ptaków i gryfów
    Wstępuję
    W niebo przerażonych urzędników,
    W niebo siedmiu grzechów głównych,
    W niebo fosforyzującej bogini
    Z Dżeb-El-Rab,
    Gdzie wśród filigranowych palm
    Psalmiści
    I satyrycy,
    I młodzieńcy o miedzianych udach,
    I kobiety o pełnych wargach,
    Dobrowolnie
    Z miłości do samych siebie
    Unicestwiają się,
    Znikają
    Jak kwiaty
    Na wyblakłych freskach.

    Niechaj trwa tez wieczór pustynny.
    Pragnę być sam z moim zwątpieniem
    I demonami
     

V

Wszyscy mnie opuścili.
Tylko Bóg codziennie zsyłał znaki,
Ale były one dla mnie bezużyteczne,
Gdyż nie umiałem ich odczytać.
Z początku tym znakiem była choroba,
A potem był nim śpiew znużonych żołnierzy
Nad studnią psalmów. Aż wreszcie pewnej nocy
Znalazłem starą gazetę, w której leżała zmięta
Reprodukcja krzyża. Lecz zamilcz, serce.
Szczegóły pozostaw niebiosom i żonie.

I wtedy zrozumiałem,
Że chleby, które stworzyłem
Z kamieni pokusy,
Nigdy nie zaspokoiły mojego głodu,
Że mój lot z krużganku świątyni
Na niebezpiecznych rękach cyrkowców
Był tylko złudzeniem,
Że królestwo,
Które otrzymałem w darze,
Było tylko uschniętym fletem.

I wtedy zobaczyłem, jak w Twojej komnacie
Gasną powoli kandelabry. Twój cień
W kształcie kosmosu przesuwał się po ścianie
I zbliżał się ku mnie
W niewidzialnych dźwiękach poezji,
Tej muzyki filozofii,
Którą skomponowali
Harfiści i apostołowie.
Ale byłem wtedy jeszcze 
Jak znużona jaszczurka,
Wygrzewająca się na pustych schodach.
Wystarczył Twój krok,
Bym krył się przed Twoim obliczem,
Boże,
Głęboki jak smutek
Człowieka zanikającego.

Niech już minie ten wieczór pustynny
Wraz ze zwątpieniem i demonami.


    VI

    We mnie jest tropikalna burza,
    We mnie jest wielka przepaść,
    We mnie są wytrzebione królestwa.
    Lecz Ty, który jesteś w mojej krwi
    I znasz jej pychę i głód,
    Nie wódź już dłużej na pokuszenie
    Mojej krwi, pychy i głodu,
    Lecz przebacz pustkę i brzydotę nędzarzowi,
    Zaludnionemu chórem Baalfagorów,
    Spożywających grzeszne potrawy
    W naczyniach umarłych.
    I nie niszcz mojego ducha, Panie,
    Jak zniszczyłeś szczep Datana i Abirama,
    Ale odnów go
    Jak mury świątyni,
    W której spoczywały węże
    Na ołtarzach. 

    Bo ja pragnę, Boże, na przekór
    Wszystkim zwątpieniom i pokusom,
    W godzinę mojej śmierci,
    Gdy już nikogo nie będzie
    Między mną a Tobą,
    Spocząć
    W Twoim spojrzeniu,
    Pod lukiem rodzynkowego domu
    Moich przodków,
    Którzy jak koniki polne
    Śpiewają pod świętymi księgami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz