Dziadek w domu
starców
William Stanley Merwin
Na koniec łagodny, czystszy niż kiedykolwiek,
nie potrzebował nawet ciągnąć więcej z butli,
a dobrzy synkowie poczuli się ciut luźniej
i przynieśli mu tytoń do żucia, gdy przyszli
dwa razy stwierdzić, że ma tu świetną opiekę.
On się uśmiechał cały czas na przypomnienie
babki, swej żony, odzianej w prawdziwą wiarę
jak w żelazną koszulę nocną, choć rodziła
siedem razy i zarabiała na rodzinę
przez uszko swojej igły, kiedy on wyruszał
na zieloną rzekę, szukać kierunków rzecznym
statkom. I wracał czasem z całkiem niezłą forsą
ale pijany w sztok, i chował cały chleb
i strzelał do wiadra, córkom każąc wciąż
pompować wodę. Ciągle uśmiechał się życzliwie przez
sen, leżąc obok innych czystych starych mężczyzn,
widząc babkę, co wieczór tę samą, ogromną
w swej starości, jak przychodziła z obwisłymi
ustami, nienawidząc rzeki, wypełniając
swym wzrokiem jego płynny sen, gdy on się zmieniał
w wodę – oboje już skurczyli się na powrót
do rozmiarów dziecka – a dzieci z nich poczęte,
o twarzach starych już, stanęły przy niej rzędem,
międląc swe małe Biblie aż mu się umarło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz