17.10.2014

 Dziadek w domu starców
William Stanley Merwin


Na koniec łagodny, czystszy niż kiedykolwiek,

nie potrzebował nawet ciągnąć więcej z butli,

a dobrzy synkowie poczuli się ciut luźniej

i przynieśli mu tytoń do żucia, gdy przyszli

dwa razy stwierdzić, że ma tu świetną opiekę.

On się uśmiechał cały czas na przypomnienie

babki, swej żony, odzianej w prawdziwą wiarę

jak w żelazną koszulę nocną, choć rodziła

siedem razy i zarabiała na rodzinę

przez uszko swojej igły, kiedy on wyruszał

na zieloną rzekę, szukać kierunków rzecznym

statkom. I wracał czasem z całkiem niezłą forsą

ale pijany w sztok, i chował cały chleb

i strzelał do wiadra, córkom każąc wciąż

pompować wodę. Ciągle uśmiechał się życzliwie przez

sen, leżąc obok innych czystych starych mężczyzn,

widząc babkę, co wieczór tę samą, ogromną

w swej starości, jak przychodziła z obwisłymi

ustami, nienawidząc rzeki, wypełniając

swym wzrokiem jego płynny sen, gdy on się zmieniał

w wodę – oboje już skurczyli się na powrót

do rozmiarów dziecka – a dzieci z nich poczęte,

o twarzach starych już, stanęły przy niej rzędem,

międląc swe małe Biblie aż mu się umarło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz