24.02.2018


Breyten Breytenbach

taniec kamieni

mój przyjaciel powiada: ten świat jest tak pełnobrzmiący
że nikt nie zdoła dopełnić go zrozumieniem
ale na początku był pusty
jeśli nie liczyć tych kamieni
jak skrzepłe myśli tam gdzie dzwoni mrok

mój przyjaciel mówi: tak się właśnie dzieje
ze skamieniałym cieniem gwiazd i tak się dzieje
gdy zaglądamy w głąb studni by odkryć
jedno zjawisko w blasku drugiego
– czy serce nie pamięta?

bo jak wnieść do wiersza obecność?

przyjaciel powiada: śmierć i poezja –
czyż nie są tym samym? a ptak i wiatr –
czy pierwszy może latać bez drugiego?
i w której chwili
z barwy ruchu rodzi się światło
w tym powtórzeniu między ostatnimi strzępami nocnych gwiazd
a niewidzialnością dnia?

ale czy nie jest to tylko opis zawieszonych w powietrzu słów?

wtedy mój przyjaciel mówi: podnosić wyobraźnię jak kamienie
i rozdawać je jak się rozdaje chleb głodnym
to być w ruchu
a być w ruchu znaczy: wchodzić w rytm
bo to jest taniec
taniec
taniec

to jest pas-de-deux tolerancji
szeptana słowotwórnia hojności
kiedy ma się tylko „ja” do dawania
i darowywania. Spójrz, wolność
zważ-i-rozdaj porusza się swobodnie
między trzymaj-puść-trzymaj przywiązania
a wahadłowym kurczeniem się serca, trzepotliwego jak ptak:



spójrz jeszcze raz – nagi szaleniec który przez trzy długie lata
chodził ulicami Luandy nosząc własne wnętrzności
w misie dłoni jak ścierwo
był tańczącym sprawozdawcą życia

oto więc wzór: na początku
formą jest pustka, a żeby ją wprawić w drganie
trzeba doskonalić ptaki jako słowo-cienie,
drobić i rozsiewać słowa jak cienie ptaków

bo z jednej a potem z drugiej strony –
jak inaczej poczujesz na twarzy prawdziwy wiatr?

przeł. Mieczysław Godyń (z tomu „Refren podróżny”, Kraków 2016)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz