Wiatr w każdym tchnieniu
Teraźniejszość trwa wiecznie
Góry są z kości i ze śniegu
Wspinają się od początku
Wiatr – noworodek
bez wieku
jak światło i kurz
Młyn odgłosów
Rozmigotał się bazar
dzwonki motory radia
skamieniały trucht smutnych osłów
użalania zbełtane ze śpiewem
między brodami handlarzy
rozbryzgi blasku spod młotów bijących
W prześwitach ciszy
eksplozje
krzyki dzieci
Książęta w łachmanach
na brzegu udręczonej rzeki
modlą się mocz oddają medytują
Teraźniejszość trwa wiecznie
Podnoszą się śluzy roku
wybłyskuje dzień
agat
Ptaszyna upadła
na zbiegu ulic Montalambert i Bac
jest dziewczyną
powstrzymaną
nad przepaścią spojrzeń
Jeżeli woda jest ogniem -
rozżarza
Pośrodku godziny – pełni
oślepiona
źrebica kasztanka
rzeczywista dziewczyna
pośród widmowych budynków i ludzi
Czyjaś obecność: błysk oczywistości
I ujrzałem ja poprzez gesty nierealne
i wziąłem za rękę
razem przemierzyliśmy
przestrzenie cztery i potrójne czasy
połyskliwe wioski wędrowne
i powróciliśmy do dnia początku
Teraźniejszość trwa wiecznie
21 czerwca
dzisiaj rozpoczyna się lato
Dwa albo trzy ptaki
uskrzydlają ogród
Ty czytasz jedząc brzoskwinię
na purpurowym pledzie
naga
jak wino w szklanym dzbanie
Podniosły lot kruków
Na Santo Domingo giną nasi bracia
Brakuje parku więc aż tutaj zaszliście
W ogrodach swego letniego pałacu
sułtan Tipu posadził drzewo jakobinów
rozdzielił odłamki szkła
pośród więźniów brytyjskich oficerów
i rozkazał im obciąć sobie napletki
po czym je zjeść
Ten wiek
płomieniem toczy wszystkie nasze ziemie
Czy z jego blasku
ze splecionych dłoni
budowniczy katedr i piramid
wzniosą na pewno swoje szklane domy?
Teraźniejszość trwa wiecznie
Słońce zasypia pośród twoich piersi
Purpurowy pled czernią pulsuje
Nie gwiazda i nie kolia
owoc
nazywasz się daktyl
Datia
słona ustroń jeśli tylko zechcesz
purpurowa plama
na zatwardziałym kamieniu
Galeryjki tarasy schody
rozebrane salony weselne
skorpiona
Echa repetycje
erotyczne zegarmistrzostwo precyzyjne
nie na czas
Biegniesz
przez zamilkłe dziedzińce pod bezbożnym słońcem
w płaszczu z igieł na nietkniętych ramionach
Jeżeli ogień jest wodą
ty jesteś kroplą przeźroczystą
dziewczyną z krwi i kości
przejrzystością świata
Teraźniejszość trwa wiecznie
Wzgórza
słońca poćwiartowane
skamieniała burza w barwie ochry
Wiatr rwie ją na strzępy
Niebo to przepaść zwrócona ku górze
Wąwóz Salang
nad czarną skałą chmura czarna
Pięść krwi dobija się
do kamiennych bram
Tylko woda jest ludzka
w tych samotnościach strąconych ze szczytu
Tylko w twych oczach ludzkie błyski wody
W dole
w przestrzeni rozczepionej
pożądanie okrywa się dwojgiem czarnych skrzydeł
Twoje oczy otwarte i znowu zamknięte
fosforyzujące zwierzęta
W dole
wąwóz upalny
fala rozbija się i opada
twoje nogi rozstajne
skok biały
piana ciał naszych opuszczonych
Teraźniejszość trwa wiecznie
Eremita z konwią nad grobem świętego
jego broda bielsza niż obłoki
Przed drzewem morwy
na brzegu strumienia
powtórzyłaś me imię
okruchy sylab
Młodzieńczyk o zielonych oczach
podał ci owoc granatu
Po tamtej stronie Amu-darii
dym się wznosił nad chatami Rosjan
Dźwięk uzbeckiego fletu
wypłynął inną rzeką niewidzialną czystszą
na promie przewoźnik skręcał szyje kurom
Kraina jak dłoń otwarta
linie na niej
znaki zniszczonego alfabetu
Szkielety bydlęce na równinach
Baktria
jej posąg zmurszały
odczytałem spod kurzu garść imion
Na te sylaby rozpierzchłe
pestki granatu okryte popiołem
przysięgam być ziemią i wiatrem
buszującym
wśród twoich kości
Teraźniejszość trwa wiecznie
Noc wkracza z nią wszystkie jej drzewa
noc owadów błyszczących jedwabistych bestii
noc zielska depczącego po zmarłych
koniunkcja wód przybyłych z daleka
szepty
sypie się ziarno wszechświatów
jakiś świat spada
rozżarza się nasionko
każde słowo bije
Słyszę twój puls w ciemności
zagadko w kształcie klepsydry
kobieto uśpiona
Przestrzeń przestrzenie ożywione
Anima mundi
materia macierzyńska
na wiecznym wygnaniu z samej siebie
miejsce wiecznych upadków w jej puste wnętrzności
Anima mundi
matko ras wędrujących
i planet i ludzi
Emigrują przestrzenie
teraźniejszość trwa wiecznie
Na wierzchołku świata spleceni
Shiwa i Parwati
Każda pieszczota trwa stulecie
dla boga i dla człowieka
ten sam czas
ta sama zawrotność
Lahore
czerwona rzeka łodzie czarne
wśród krzewów tamaryszku ta bosa dziewczynka
jej spojrzenie bez czasu
To samo pulsowanie
śmierci i narodzin
Między niebem a ziemią rozpięte
nieliczne topole
wibracja świata raczej niż huśtawka liści
do góry czy na dół?
Teraźniejszość trwa wiecznie
Deszcz zacina w moje dzieciństwo
w deszczu ogród gorączki
kwiaty krzemienne drzewa dymu
Na listku figowca płyniesz
przez moje czoło
Nie ociekasz deszczem
jesteś żarem wody
najczystszą kroplą ognia
na moich powiekach
Poprzez me gesty nierealne widzę
ten sam dzień który się zaczyna
Wiruje przestrzeń
świat się odrywa wraz z korzeniami
Nie więcej niż świt ważą nasze ciała
zwieszone.
przełożyła Krystyna Rodowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz