28.12.2013

 Rok
Czesław Miłosz


Rozglądałem się po nieznanym roku, wiedząc, że niewielu
przybywa z tak daleka, blask napoił mnie jak woda roślinę.

Był to wysoki rok, lisowatego koloru, jak przecięty pień
redwoodu albo na pagórkach liście winogradu w listopadzie.

Tętno muzyki mocno biło w jego uroczyskach i pokojach,
zbiegające z ciemnych gór dopływy zaplatały się.

Łomotaniem w bębny konga witało mnie pokolenie ubrane
w szaty wzorzyste obszyte dzwoneczkami.

Gardłowe jego pieśni ekstatycznej rozpaczy powtarzałem,
idąc wzdłuż morza, kiedy przybój niósł chłopców na deskach
i zmywał mój ślad.

Na samej granicy zamieszkanego czasu uczono się chodzić
na dwóch nogach i wymawiać znaki nakreślone w zawsze
dziecinnej księdze rodzaju.

Opowiadałbym, gdybym umiał wszystko co jedna pamięć
może zebrać na chwałę ludzi.

O słońce. O gwiazdy, mówiłem, święty, święty, święty, byt nasz
podniebny i dzień, i wieczne obcowanie.


z tomu „Miasto bez imienia”, 1969

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz