18.03.2013

Gdzieś

Maria Wine

Gdzieś
musi być przebłysk światła
który rozprasza mrok przyszłości

nadzieja
która nie daje się zabić
beznadziejnością

i wiara
która nie zaczyna natychmiast
nie dowierzać sobie

Gdzieś
musi być niewinne dziecko
którego jeszcze nie zdobyły demony

świeżość życia
co nie tchnie jeszcze
zgnilizną

i szczęście
którego nie osiąga się
nieszczęściem innych

Gdzieś
musi być budzik rozwagi
który ostrzega przed zabawą w samounicestwienie

powaga
która waży się brać siebie poważnie

i dobroć
której korzeniem nie jest tylko 
powstrzymanie zło

Gdzieś 
musi być piękno
które wciąż pozostaje pięknem

czyste sumienie
co nie ukrywa zatajonej zbrodni

musi być
miłość do życia
która nie mówi rozdwojonym językiem

i wolność
której nie zdobywa się niewolą innych

tłum. Zygmunt   Łanowski
Maria Wine (1912–2003) – z pochodzenia Dunka, szwedzka poetka.

Sonety 132, 90, 134, 250

Francesco Petrarca
*Triumf miłości, Scheggia, wł. Giovanni di Ser Giovanni Guidi (91406-1486), ilustracja do Triumfu Petrarki.

 Sonet 132

Jeśli to nie jest miłość - cóż ja czuję?
A jeśli miłość - co to jest takiego?
Jeśli rzecz dobra - skąd gorycz, co truje?
Gdy zła - skąd słodycz cierpienia każdego?

Jeśli z mej woli płonę - czemu płaczę ?
Jeśli wbrew woli - cóż pomoże lament ?
O śmierci żywa, radosna rozpaczy,
Jaką nade mną masz moc! Oto zamęt .

Żeglarz, ciśnięty złym wodom dla żeru,
W burzy znalazłem się podarłszy żagle,
Na pełnym morzu, samotny, bez steru.

W lekkiej od szaleństw, w ciężkiej od win łodzi
Płynę nie wiedząc już sam, czego pragnę,
W zimie żar pali, w lecie mróz mnie chłodzi.

Ballada o Bogu na emeryturze

Józef Baran



co ja się go naszukałem
góry lasy przetrząsałem
i nic

aż raz
w parafii pipidówa-zdrój
uśpiłem plebana winem porzeczkowym
i wykradłem mu zza pazuchy mapę

zaraz o świcie wyruszyłem
z pękatym brzuchem plecaka
piąłem się z trudem
jak koń zaprzęgnięty do pługa

i zbiegałem z górki na pazurki

szedłem i szedłem
leśnymi tunelami
gliniastymi jarami
kędy tylko węże korzeni
ślisko się wiją

minąłem tłumy zbóż
biorące udział w pochodzie majowym
minąłem chatkę na kurzej stopce
gdzie chłop i baba mieszkają
bardzo starzy oboje

minąłem na łąkach białe konie
z rozpuszczonymi grzywami
które zdezerterowały od wozów

i dwoje zagubionych leśnych dzieci
które wracały właśnie
od baby-jagi

szedłem i szedłem
kładką ścieżki
coraz wyżej i wyżej
na samym poddaszu wsi
skąd bliżej do nieba niż do ziemi
gdzie czerwony znak wbity w chmurę
ujrzałem staruszka z siwym obłokiem brody
drepczącego w asyście trzmieli po ogrodzie

- tak, to ja jestem Bogiem
rzekł i uśmiechnął się smutno
oprowadził mnie po poletku
pokazując wiernego anioła zmienionego w psa
plantację sztucznych planet
ogródek z zakazanym drzewem wiadomości

ożywił się wyraźnie
na szklanej werandzie
przy przeglądaniu starych zdjęć
z albumu świata

piliśmy ptasie mleko
pocieszałem go że się nie zestarzał
a on w zamian zaciągając się z fajki
dymem pachnącym maciejką
zawierzył mi w tajemnicy
że spisuje pamiętniki

na odchodne staruszek
bardzo prosił o dyskrecję

- przychodzą tu różni tacy
pytają o początek i koniec świata
o takie inne rzeczy

tak jakbym ja to wszystko
jeszcze pamiętał...
tak jakbym ja to wszystko jeszcze pamiętał...

powiedział
rozkładając bezradnie ręce

Przedwiośnie

Leopold Staff

Przemija szarość wielkopostna,
Budzi się ziemia letargiczna.
Połowa marca. Idzie wiosna,
Nie tylko już astronomiczna.

Po gorzkich żalach wnet się ocknie
Świat długo chmur okryty kwefem.
Lśnią szyby czyste wielkanocnie
I w słońcu pachnie już Józefem:
Józefem, lilią i bocianem,
Który coroczną wróci drogą
I na swem kole odzykanem
Stanie chorągwią laskonogą.

Kamień

Charles Simic

Barbara JasiulisGołdyn

Wejść do wnętrza kamienia -
To byłoby coś dla mnie.
Niech ktoś inny grucha jak gołąb
Lub zgrzyta tygrysim zębem.
Mnie wystarczy być kamieniem.

Z zewnątrz kamień jest zagadką:
Nikt nie umie znaleźć odpowiedzi.
Wewnątrz jednak musi być chłodno i cicho
Nawet gdy na kamień nastąpi całym ciężarem krowa,
Nawet gdy dziecko wrzuci go do rzeki;
Kamień opada wtedy powoli i niewzruszenie
Na rzeczne dno,
A ryby podpływają, by trącać go nosem
I słuchać.

Widziałem nieraz, jak bryzgają iskry,
Gdy kamień stuknie o kamień,
Może więc w środku nie jest znowu aż tak ciemno;
Może poświata księżycowa
Dociera tam skądś, jak gdyby zza wzgórza -
Światło na tyle jasne, by można w nim dostrzec
Dziwaczne hieroglify, mapy gwiazdozbiorów
Wyryte na wewnętrznych ścianach.
tłum. Stanisław Barańczak


Amerykański poeta Serbskiego pochodzenia, urodzony w 1938 roku w Belgradzie. 

 Rozmowa z Kamieniem

Wisława Szymborska

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Chce wejść do twego wnętrza,
rozejrzeć się dokoła,
nabrać ciebie jak tchu.

- Odejdź – mówi kamień. -
Jestem szczelnie zamknięty.
Nawet rozbite na części
będziemy szczelnie zamknięte.
Nawet starte na piasek
nie wpuścimy nikogo.

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Przychodzę z ciekawości czystej.
Zycie jest dla niej jedyna okazja.
Zamierzam przejsc się po twoim pałacu,
a potem jeszcze zwiedzić liść i krople wody.
Niewiele czasu na to wszystko mam.
Moja śmiertelność powinna Cię wzruszyć.

- Jestem z kamienia – mówi kamień -
i z konieczności musze zachować powagę.
Odejdź stad.
Nie mam mięśni śmiechu.

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Słyszałam ze są w tobie wielkie puste sale,
nie oglądane, piękne nadaremnie,
głuche, bez echa czyichkolwiek kroków.
Przyznaj, ze sam niedużo o tym wiesz.

- Wielkie i puste sale – mówi kamień -
ale w nich miejsca nie ma.
Piękne, być może, ale poza gustem
twoich ubogich zmysłów.
Możesz mnie poznać, nie zaznasz mnie nigdy.
Cala powierzchnia zwracam się ku tobie,
a całym wnętrzem leże odwrócony.

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Nie szukam w tobie przytułku na wieczność
Nie jestem nieszczęśliwa.
Nie jestem bezdomna.
Moj świat jest wart powrotu.
Wejdę i wyjdę z pustymi rekami.
A na dowód, ze byłam prawdziwie obecna,
nie przedstawię niczego prócz slow,
którym nikt nie da wiary.

- Nie wejdziesz – mówi kamień. -
Brak ci zmysłu udziału.
Nawet wzrok wyostrzony aż do wszechwidzenia
nie przyda ci się na nic bez zmysłu udziału.
Nie wejdziesz, masz zaledwie zamysł tego zmysłu,
ledwie jego zawiązek, wyobraźnie.

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Nie mogę czekać dwóch tysięcy wieków
na wejście pod twój dach.

- Jeżeli mi nie wierzysz – mówi kamień -
zwróć się do liścia, powie to, co ja.
Do kropli wody, powie to, co liść.
Na koniec spytaj włosa z własnej głowy.
śmiech mnie rozpiera, śmiech, olbrzymi śmiech,
którym śmiać się nie umiem.

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.

- Nie mam drzwi – mówi kamień.

Kamyk

Zbigniew Herbert

Kamyk jest stworzeniem 
doskonałym 

równym samemu sobie
pilnujący swych granic

wypełniony dokładnie
kamiennym sensem

o zapachu który niczego nie przypomina
niczego nie płoszy nie budzi pożądania

jego zapał i chłód
są słuszne i pełne godności

czuję ciężki wyrzut
kiedy go trzymam w dłoni
i ciało jego szlachetne
przenika fałszywe ciepło

- Kamyki nie dają się oswoić
do końca będą na nas patrzeć
okiem spokojnym bardzo jasnym