16.03.2014


Halina Poświatowska


* * *
a jak się łata pustkę?
a czy ten ognik życia
potrafi przefrunąć z drzewa
na drzewo

a gałąź pod jego lekkim oddechem
czy zakołysze się

pod jego ciężkim oddechem
czy się ugnie
czy pozostanie odgięta 
 Ks. Wacław Buryła
Ta chwila...
Elżbieta Mozyro

Ta chwila, drży jak motyl...
I potrąca mnie,
tęczowym skrzydłem.
Jakby pragnęła, znów
poderwać się do lotu.
Wciąż drży...
Jak listek poruszony,
całkiem niechcącym gestem dłoni...
Jakby,
pragnęła mi powiedzieć:

Pochwyć mnie,
póki jestem...


***

Nigdy nie jest za późno

nigdy nie jest za późno
na miłość
na uśmiech
na bukiet konwalii
na spacer w deszczu
na wiersz
na przytulenie w tańcu
na czyste milczenie
na otarcie łez
Renoir
Jonasz Kofta



Na imię mi Gabriela
Jestem troszeczkę za duża
Pan mówi, gdy mnie rozbiera
Że jestem jesienna róża
Pan jest zepsuty
Pan jest artysta
Pana nic we mnie
Nie onieśmieli
Lecz Gabriela na tym skorzysta
Wejdzie do grona anielic

Będę dla pana dobra
Kochany monsieur Renoir
Podoba się panu linia
Moich dolinek i wzgórków

Pan mówi, że jestem brzoskwinia
A pan ma oczy, jak turkus
Gdyby nie tyle ciepła
Co każe być pana bliżej
Pewnie bym i uciekła
Bo odrobinę się wstydzę

A pan ma taki czar
Kochany monsieur Renoir

Milczę i patrzę na pana
A pan mnie nie zauważa
Zamienił się pan w tyrana
Albo w wielkiego malarza

Cień jest błękitny
A dzień jest złoty
Kolor mi pana
Znowu zabiera

Czy pan w tej chwili
Pamięta o tym
Na imię mi Gabriela

To będzie piękny obraz
Kochany monsieur Renoir
Pan lubi moje biodra
Kochany monsieur Renoir

Musiał pan kiedyś przeżyć
Chłodne, samotne piekła
Więc teraz pana cieszy
Że jestem duża i ciepła

I taka już pozostanę
W tych pana słynnych półtonach
Na wieki trochę zaspana

Na wieki trochę znudzona
Dwanaście godzin z życia kobiety
Wojciech Młynarski

Wstałam o siódmej rano i
już jest siódma wieczorem

książkę niedoczytaną
z trudem do ręki biorę,
stron mi zostało niewiele,
lecz chyba czytać nie będę
przede mną jak na apelu
stanęło długim rzędem:

Dwanaście skulonych i drobnych godzin z życia kobiety,
tak bardzo do siebie podobnych, straszliwie podobnych niestety
ta pierwsza półsenna, co zaspać się boi,
ta druga kuchenna, co chleb rano kroi,
ta trzecia spóźniona, co mlekiem się parzy,

ta czwarta, zmęczona, o snu chwilce marzy,

ta piąta, co wzdycha – pół czarnej zaparzcie,
stanęło przede mną dwanaście, dwanaście
Dwanaście zgonionych, zdyszanych godzin z życia kobiety,

podobnych do siebie, siostrzanych, straszliwie siostrzanych
niestety,
ta szósta, ta szósta tak długa, tak nudna

ze zmarszczką przy ustach ta siódma,
ta siódma

i jeszcze ta ósma, dziewiąta, dziesiąta
co goni po sklepach, po domu się krząta
i ta jedenasta z dwunastą co sobie
po cichu powtarza – jak ja się wyrobię?
Jak ja się wyrobię? Jak ja się wyrobię? Jak ja się wyrobię?

I wtedy znad gazety

słyszę twój szept liryczny –
kochanie ty jesteś niestety

coraz mniej romantyczna…

Ach, jakie szczęście, że nie wiesz
mój ty Romeo uroczy,
jak w takiej chwili na ciebie
wytrzeszcza szare oczy

Dwanaście skulonych i drobnych godzin z życia kobiety,
tak bardzo do siebie podobnych, straszliwie podobnych niestety

ta pierwsza półsenna, co zaspać się boi,
ta druga kuchenna, co chleb rano kroi,
ta trzecia spóźniona, co mlekiem się parzy,
ta czwarta, zmęczona, o snu chwilce marzy,

ta piąta, co wzdycha – pół czarnej zaparzcie

wytrzeszcza na ciebie swe oczy dwanaście

Dwanaście zgonionych, zdyszanych godzin z życia kobiety,

podobnych do siebie, siostrzanych, straszliwie siostrzanych
niestety,
ta szósta, ta szósta tak długa, tak nudna
ze zmarszczką przy ustach ta siódma, ta siódma

i jeszcze ta ósma, dziewiąta, dziesiąta
co goni po sklepach, po domu się krząta
i jeszcze dwie tylko, a każda z nich mruga
jak gdyby mówiła – ten pan nam się udał
ten pan nam się udał, ten pan nam się udał, ten pan nam się udał…

I dojrzyj, jeśli mnie kochasz
Romeo, godzien litości,
że jest, ciągle jest miejsca trochę
na małą chwilę czułości
w dwunastu zgonionych i drobnych

niewartych pióra poety
straszliwie do siebie podobnych

godzinach z życia kobiety…
Erotyk dla następcy
Bogdan Urbankowski

Przeprowadź ją przez pokój
niby ścieżką wśród lasu
na stole
zapal różę
dobrą jak nocna lampka

Potem
rozbieraj ją delikatnie
z obronnych gorsetów
z zaciśnięcia rąk
drżenia ramion ...
Otul szeptem.

A jeśli kiedyś
wybiegnie nagle z pokoju
biegnij za nią
nie pozwól
ukryj jej twarz
w swych rękach
mów słowa
dużo słów
te wszystkie
których ja zapomniałem
których się wstydziłem

Proszę cię
ty
którego nienawidzę
który przyjdziesz po mnie
by z jej drobnych piersi
zdrapać ślady mych rąk
rozchylić jej kolana
proszę cię
bądź dla niej dobry

II

Nie wiesz
że będziesz kochał mnie
że powie ci słowa
wypróbowane ze mną
że w jej włosach
poczujesz mój oddech
na jej brzuchu
napotkasz nocą
moje ręce

I jeśli czasem
wciągając cię w siebie
aż do zachłyśnięcia
pomyli nasze imiona -
nie myśl o mnie z nienawiścią

to ja
uczyłem ją jak dziecko
nie wstydzić się krzyku imion nagich ciał
to ja
czasem jeszcze mówię do ciebie
wtedy
myślałem
że mówię tylko do niej

III

Twój cień w jej oczach
to mój cień

jej głos pełen niepokoju
to mój głos

gdy ona cofa się z lękiem
ja powracam
pamiętaj

na każde twoje słowo
zbyt ostre

na każdy gest
nie dość szczery
ja powracam
pamiętaj

I jeśli kiedyś sama
zapłacze nocą
nie wchodź do jej pokoju
już ja

będę przy niej